Maria Józefina Róża Tascher de La Pagerie (urodzona w Trois-Ilets, Martinique, 24 czerwca 1763 roku, zmarła w Rueil-Malmaison, 29 maja 1814 roku) herb

Córka Józefa Gasparda Tascher de La Pagerie, pazia delfina Francji i Róży Klary des Vergers de Sannois, córki Józefa Franciszka des Vergers de Sannois.

W Noisy-le-Grand 13 czerwca 1779 roku poślubiła Aleksandra Franciszka Marii de Beauharnais wicehrabiego de Beauharnais (urodzony w Fort Royal, Martinika 28 maja 1760 roku, zgilotynowany w Paryżu 23 lipca 1794 roku), syna Franciszka de Beauharnais markiza de La Ferté. W Paryżu 9 marca 1796 roku (ślub cywilny), w Pałacu de Tuileries 30 października 1804 roku (ślub religijny) - rozwiodła się w 1809 roku, z czego w 1810 roku otrzymała religijny rozwód udzielony przez papieża - Napoleona I Bonaparte (Buonaparte) (urodzony w Ajaccio 15 sierpnia 1769 roku, zmarł w Longwood na Wyspie Św. Heleny 5 maja 1821 roku) cesarza Francuzów, króla Włoch.

Kreolka urodzona na Martynice. W 1779 roku poślubiła hrabiego Aleksandra de Beauharnais, z ktorym od 27 listopada 1784 roku była w seperacji. Zamieszkała w klasztorze w Penthem. W marcu 1785 roku Aleksander i Róża doszli do porozumienia i w wyniku ktorego Aleksander zobowiązał się do płacenia renty w wysokości 5 tysięcy liwrów i uznał Hortensję za swoją córkę. Straciła męża na gilotynie, zarekwirowano jej cały majątek, mając 32 lata została wdową bez majątku, za to z dwójką dzieci. Na szczeście dla niej kiedy skończyła się już groza rewolucji, Paryż oszalał na jej punkcie - zwłaszcza mężczyźni - a ona potrafiła z tego korzystać. Kochankowie w jej łóżku zmieniali się jak w kalejdoskopie i nie było mężczyzny, który byłby w stanie jej się oprzeć. Nie oparł jej się też Napoleon...

Zauroczyła go już na pierwszym spotkaniu: przyszły generał był zachwycony jej urodą, inteligencją i tym nieokreślonym, omdlewającym wdziękiem charakterystycznym dla Kreoli. O nim niestety trudno byłoby powiedzieć równie miłe rzeczy: niedbały w stroju, z prostymi czarnymi włosami, w nieoczyszczonych butach - przyszły władca Europy nie robił korzystnego wrażenia. No i był biedny, a Józefina potrzebowała mnóstwa pieniędzy na swoje potrzeby. W czerwcu 1788 roku powróciła na Martynikę, skąd w obliczu wybuchu zamieszek Murzynów wraz z córką powróciła do Paryża. 22 kwietnia 1794 roku aresztowana i osadzona w więzieniu Les Carmes. W więzieniu dowiedziała się o śmierci mężą, który został zgilotynowany 23 lipca 1794 roku.

Na wolność wyszla w sierpniu (w 10 dni po przewrocie 9 thermidora - 27 lipca). Po wyjściu na wolność w maju lub czerwcu został oficjalnie kochanką Paula Barrasa, przewodniczącego Konwentu Narodowego, członka Komitetu Ocalenia Publicznego i szefa armii wewnętrznej. To ten polityk przyczynił się, że wdowa poznała Napoleona. Była ona wtedy właścicielką wpływowego salonu w Paryżu. To właśnie tam spotykali się wpływowi politycy oraz dowódcy wojskowi. Między tą dwójką szybko zrodziło się uczucie. Choć trzeba zaznaczyć, że to Bonaparte bardziej nalegał na ślub. Zmiana stanu cywilnego mogła mu pomóc w karierze wojskowej. W niedługi czas potem została żoną generała Napoleona Bonapartego w 1796 roku. W 1809 roku Napoleon rozwiódł się z Józefiną ze względów dynastycznych.

Pożycie młodej pary już od nocy poślubnej nie układało się najlepiej: najpierw piesek Józefiny przekonany, że ten obcy człowiek chce zrobić krzywdę jego pani, ugryzł Napoleona w łydkę, co skutecznie zniechęciło generała do miłosnych igraszek. A już po 36 godzinach wyruszył do swojej armii we Włoszech.

Kolejne miesiące współżycia polegały głównie na pisaniu listów miłosnych - to Napoleon - i zabawach erotycznych z hojnie obdarzonymi przez naturę oficerami kawalerii - to Józefina. Oficerowie spełniali jej wymagania pod każdym względem, nic więc dziwnego, że mimo błagalnych listów męża ani myślała zostawiać wszystkich swoich jurnych kochanków i jechać do niego.

Ostatecznie po serii listów postanowiła jednak przyjechać do niego podczas oblężenia Mantui, a nawet wynagrodzić z nawiązką chwile spędzane bez niej w wojskowym namiocie. Francuski dyplomata, Miot de Melito, który towarzyszył małżonkom w wycieczce nad Lago Maggiore, twierdził, że podczas jazdy Napoleon i Józefina bez żenady oddawali się grom i zabawom małżeńskim nie zwracając uwagi na to, że nie są sami... Skałą, o którą rozbił się spokój tego domowego ogniska, okazał się porucznik Hippolit Charles, kochanek Józefiny. Napoleon w rewanżu zaczął zdradzać żonę na prawo i na lewo, zaliczając wszystkie słynne piękności owych czasów, co w końcu zaniepokoiło Józefinę na tyle, by zaczęła szukać pojednania z mężem, którego - jak się okazało - jednak kocha. Przepłakała pod jego drzwiami całą noc, błagając, żeby ją wpuścił do siebie i wybaczył wszystko, wspominając wszystkie wspólne słodkie chwile. Wreszcie rano Napoleon się złamał i wybaczył żonie jeszcze ten jeden raz. Jednak role się odwróciły: teraz to Napoleon był obojętny...

Wprawdzie gdy wkładał na głowę koronę cesarską, to u jego boku stała właśnie Józefina, jednak korona nie zmniejszyła niebezpieczeństwa - u boku cesarza pojawiały się coraz młodsze kobiety, a ponieważ desperacko pragnął mieć potomka, Józefina obawiała się, że zostawi ją dla tej, która okaże się być z nim w ciąży. Była gotowa znosić najgorsze upokorzenia, a nawet pomagać przy znajdowaniu kolejnych kochanek - żeby tylko jej nie zostawił. A Napoleon po burzliwym romansie z Marguerite Weymer, aktoreczką Comedie Francais, Claire de Remusat, damą dworu Józefiny i wreszcie prześliczną Polką księżną Marią Walewską, która dała mu upragnionego syna, postanowił rozwieść się z żoną, ponieważ nie urodziła mu dziecka. Józefina walczyła jednak nadal: już nawet nie o zachowanie małżeństwa, ale o to, by nie stracić męża zupełnie. Ale dwa tygodnie po swoim ślubie z Marią Ludwiką (jak mówił, "miała ten właśnie rodzaj łona, który pragnie poślubić") Napoleon wygnał byłą żonę z Paryża...

A tak oto portret cesarzowej kreśli Luis Wairy Constant:

Cesarzowa Józefina była wzrostu średniego i tak pięknej budowy jak rzadko; poruszała się lekko i zwinnie, co jej chodowi nadawało jakąś eteryczność, jednak bez ujmy dla monarszego majestatu. Wyrazista twarz cesarzowej odbijała każde władające nią uczucie, nigdy jednak nie tracąc przy tym owej czarującej słodyczy, która była najgłębszą treścią jej duszy. Cesarzowa była piękna tak w radości, jak w największym smutku; widząc, jak się uśmiecha, ludzie uśmiechali się mimo woli; gdy była smutna, było się także smutnym. Żadna kobieta lepiej od niej nie usprawiedliwiała powiedzenia, że oczy są zwierciadłem duszy. Jej oczy, ciemnoniebieskie, były prawie zawsze do połowy przysłonięte podłużnymi, z lekka wypukłymi powiekami i obrzeżały je najpiękniejsze rzęsy na świecie. A ten, na kogo spojrzała spod tych powiek, czuł, że ciągnie go ku niej nieprzeparta siła. Trudno byłoby cesarzowej owo kuszące spojrzenie uczynić surowym, ale mogła i potrafiła w razie potrzeby nadać mu imponującą powagę. Włosy miała bardzo piękne, długie, jedwabiste, ich kolor jasnoszatynowy cudownie harmonizował z kolorem cery, olśniewającej, delikatnej i świeżej. W pierwszym okresie po koronacji lubiła jeszcze owijać rano głowę czerwonym fularem i wtedy wyglądała na najbardziej podniecającą Kreolkę. Ale największy jej urok polegał na czarującym brzmieniu głosu. Ileż to razy zdarzało się, że ja czy inni zamieraliśmy w miejscu na dźwięk tego głosu, tylko po to, by radować nim nasze uszy! Może trudno byłoby twierdzić, że była urodziwa, ale jej postać, pełna sentymentu i dobroci, anielski wdzięk bijący od całej jej osoby, czynił z niej kobietę najbardziej pociągającą.

W czasie pobytu w Saint-Cloud Jej Cesarska Mość wstawała zwykle o dziewiątej i przystępowała do swojej pierwszej toalety trwającej do dziesiątej. Potem przechodziła do salonu, gdzie czekały już osoby, które ubiegały się o audiencję i którym cesarzowa raczyła jej udzielić. Czasami w tym samym salonie i o tej samej godzinie przyjmowała swoich dostawców. O jedenastej, jeżeli Cesarza nie było, jadła śniadanie ze swoją pierwszą damą dworu i paroma innymi. [...]

Po śniadaniu cesarzowa grała w bilard lub też, gdy pogoda była ładna, spacerowała po ogrodzie czy w zamkniętym parku. Po takiej krótkiej zwykle rekreacji szybko wracała do pałacu i zabierała się do haftowania na krosnach prowadząc rozmowę z damami swego dworu, które również były zajęte jakimiś robótkami. Jeżeli między drugą i trzecią nie przyjmowano wizyt, cesarzowa w otwartej kolasce zażywała przejażdżki, a po powrocie przystępowała do tzw. "wielkiej toalety". Czasami asystował przy tym Cesarz.

Od czasu do czasu Cesarz przychodził też do salonu Najjaśniejszej Pani. Wtedy miało się pewność, że będzie wesoły i łaskawy.

O szóstej podawano kolację, ale Cesarz najczęściej o tym zapominał i przeciągał w nieskończoność moment siadania do stołu, nieraz nawet do dziewiątej albo i do dziesiątej. Ich Cesarskie Moście jadały razem, samotnie lub w towarzystwie paru zaproszonych gości, ministrów lub książąt z rodziny Cesarza. O północy, nawet jeżeli był tego wieczoru jakiś koncert, przyjęcie czy przedstawienie, wszyscy się rozchodzili do siebie. Wtedy cesarzowa, która lubiła kłaść się późno, grała w tryktraka z którymś z szambelanów. Zwykle hrabia de Beaumont doznawał tego zaszczytu.

Na polowania cesarzowa i jej damy dworu udawały się w powozie. Wkładała wtedy specjalny strój, rodzaj amazonki, zielonej, i toczek z białymi piórami. Wszystkie panie, które uczestniczyły w polowaniu, jadły z Najjaśniejszym Państwem.

Kiedy cesarzowa spędzała noc w sypialni Cesarza, wchodziłem tam rano jak zwykle między siódmą a ósmą i rzadko kiedy zastawałem dostojnych małżonków jeszcze śpiących. Cesarz zazwyczaj przykazywał mi podawać sobie herbatę lub napar z liści pomarańczowych i zaraz wstawał.

Cesarzowa mówiła mu wtedy z uśmiechem:

- Już wstajesz? Poleż jeszcze trochę.

- Nie śpisz? - pytał Cesarz.

Śmiejąc się i całując ją lekko klepał ją w policzek i po ramionach i otulał swoją kołdrą.

Po paru minutach wstawała z kolei cesarzowa, wkładała peniuar i albo czytała gazety, albo małymi schodkami schodziła do swojego apartamentu. I nigdy nie opuszczała sypialni Cesarza nie powiedziawszy do mnie paru słów, które niezmiennie świadczyły o jej dobroci i najbardziej wzruszającej życzliwości.

Cesarzowa, ubierająca się szykownie i z prostotą, niechętnie wkładała wystawne stroje, gdy wymagała tego dworska pompa; bardzo za to gustowała w kosztownościach; zawsze zresztą je lubiła. Tak więc Cesarz często i w dużej ilości ją nimi obdarzał. Uszczęśliwiało ją noszenie ich, a jeszcze bardziej - pokazywanie.

Dobra aż do przesady, jak ogólnie wiadomo, wrażliwa ponad wyraz, tak wspaniałomyślna, że nawet rozrzutna, uszczęśliwiała całe otoczenie. Kochająca męża z czułością, której nic nie mogło zmienić i która była równie żywa przy ostatnim tchnieniu, jak wtedy, kiedy jeszcze ona jako pani de Beauharnais, a on jako generał Bonaparte wyznali sobie miłość, była przez długi czas jedyną kobietą, jaką Cesarz kochał, i w pełni na to zasługiwała. Jakże wzruszająca była zgoda panująca w tym cesarskim stadle przez lat parę! Cesarz, pełen względów, uwagi i oddania dla cesarzowej, lubił całować ją w szyję lub w twarz, dając jej przy tym lekkiego klapsa i nazywając ,,swoim wielkim głuptasem". Prawda, że to wszystko nie przeszkadzało mu w drobnych zdradach, bez zaniedbywania jednak obowiązków małżeńskich. Cesarzowa zaś uwielbiała Cesarza i nieustannie myślała o tym, czym by mu sprawić przyjemność; starała się odgadnąć jego życzenia i uprzedzić jego każde pragnienie.

Początkowo dawała powody do zazdrości. Nastrojony przeciwko niej w czasie wyprawy egipskiej niedyskretnymi doniesieniami, Cesarz po powrocie przeprowadził z cesarzową niejedną burzliwą rozmowę, która nieraz kończyła się krzykiem i rękoczynami. Ale niebawem powrócił spokój i rzadko kiedy coś go zakłóciło. Cesarz nie mógł się oprzeć wielkiemu powabowi i dobroci cesarzowej.

Cesarzowa miała zdumiewającą pamięć, którą Cesarz bardzo często potrafił wykorzystywać. Była też ogromnie muzykalna, bardzo ładnie grała na harfie i mile śpiewała. Miała duże poczucie taktu, znakomitą świadomość tego, co wypada, a co nie wypada, jak najzdrowszy sąd, tak niezawodny, jak tylko można sobie wyobrazić. Zawsze pogodna, zawsze równa w nastroju, tak samo uprzejma dla wrogów, jak i przyjaciół, zaprowadzała pokój wszędzie, gdzie powstawała kłótnia czy niezgoda. Kiedy Cesarz posprzeczał się z braćmi czy z innymi członkami rodziny, co zdarzało się dosyć często, wystarczyło parę jej słów, by znów zapanowała zgoda. Kiedy prosiła o przebaczenie dla kogoś, Cesarz rzadko kiedy jej odmawiał, nie bacząc na wagę popełnionej winy. Mógłbym przytoczyć tysiąc przykładów na potwierdzenie tak uzyskanych przebaczeń.

Zdarzało się, że cesarzowa, zbyt hojna i niezdolna do kontrolowania wydatków, musiała odprawiać z kwitkiem swoich dostawców w dniu, w którym kazała im się stawić po zapłatę. Pewnego razu doszło to do uszu Cesarza i na tym tle między dostojnymi małżonkami wybuchła gwałtowna kłótnia, która skończyła się decyzją Cesarza, że odtąd żaden dostawca czy kupiec nie mógł się zjawić w pałacu, o ile nie został listownie wezwany przez damę dworu lub sekretarza dworu. Tego trybu, rozsądnie pomyślanego, trzymano się bardzo dokładnie, aż do rozwodu Cesarza. Po tej kłótni cesarzowa bardzo płakała i przyrzekła, że będzie oszczędniejsza. Cesarz jej wybaczył, ucałował i znów zapanowała zgoda. Zdaje mi się, że była to ostatnia kłótnia w tym małżeństwie.

Mówiono mi, że już po rozwodzie, kiedy cesarzowa przekroczyła przyznane jej apanaże, Cesarz robił z te go powodu wyrzuty intendentowi pałacu Malmaison, o czym oczywiście cesarzowa się dowiedziała. W swojej dobroci dla ludzi ciężko odczuła nieprzyjemność, jaka spotkała jej intendenta, i nie wiedząc, co począć, by jak najlepiej uporządkować te sprawy, zwołała radę swego dworu, której chciała prezydować w sukni płóciennej bez ozdób. Suknię tę uszyto w wielkim pośpiechu, a posłużyła tylko na ten jeden raz. Najjaśniejsza Pani, której słowa odmowy nie mogły przejść przez gardło, była stale oblegana przez różnych kupców zapewniających ją, że tę czy tamtą rzecz kazali zrobić specjalnie dla niej, i błagających, ażeby nie odsyłała ich z niczym, bo nie wiedzą, jak lub gdzie sprzedać swoje towary. Zatrzymywała więc wszystko, co przynieśli, ale w końcu trzeba było za to płacić.

Była też zawsze nadzwyczaj uprzejma w stosunku do swego dworu. Nigdy żaden wyrzut nie wyszedł z tych ust, z których padały tylko miłe słowa. Jeżeli któraś z dam dworu zawiniła, to całą karą, jaka ją spotykała, było to, że cesarzowa nie odezwała się do niej przez dwa, trzy dni, a nawet do tygodnia, zależnie od przewiny. A ta kara, na pozór łagodna, dla większości dworu była okrutna. Cesarzowa potrafiła dać się lubić.

24 maja 1814 roku po wspólnej przejażdżce z carem i córką, Józefina przeziębiła się. Po kilku dniach spędzonych na przyjęciach i spacerach, rankiem 29 maja Józefina już nie mówiła. Zmarła na rękach swojego syna Eugeniusza. Sekcja zwłok wykazała, iż eks-cesarzowa zmarła na zapalenie płuc i "anginę zgorzelinową".

Ze związku z miała dwoje dzieci:

Eugéne Rose de Beauharnais (urodzony 3 września 1781 roku, zmarł 21 lutego 1824 roku), książę Cesarstwa Francuzów, wicekról Włoch, wielki książę Frankfurtu, książę Leuchtenberga i Eichstädt, po nim potomstwo,

Hortense Eugénie Cécile (urodzona 10 kwietnia 1783 roku, zmarła 5 października 1837 roku), 4 marca 1806 roku adoptowana przez Napoléon I, księżna de Saint-Leu; poślubiła Louis I Bonaparte, (urodzony 2 września 1778 roku, zmarł 25 lipca 1846 roku), króla Holandii.


Żródła:

Józefina de Beauharnais


Józefina de Beauharnais

15-05-2022